Opuscilismy Chiny ale aby dostac sie
do Kazachstanu jeszcze trzeba troche wycierpiec. Tak wiec kilku zolnierzy z
kalasznkowami sprawdza nasze paszporty. Do kazachskiego punktu odpraw
granicznych bylo zaledwie 200 metrow ale droga miedzy dwoma plotami z drutu
kolczastego i kamera co 50 m trzeba jechac prawie 8 km taka duza petla tam i z
powrotem. Potem przez jakies placyki i furtki do wlasciwej "sali
odpraw". Tu kaza nam czekac bo jakas ekskursia mial jechac do Chin.
Odprawa odbywa sie albo w jedna albo w druga strone. Jeden z nich taki "komandos"
podciagal sie tam na drazku. Potrafil nawet z podciagniecia przejsc do podporu.
Po krotkiej wymianie zdan proponuje nam sprobowanie. Podciagamy sie po 5 razy
nachwytem co kwituje "wot molodcy". Ponownie przez elektroniczne
bramki, furtki, placyki po okolo 3 godzinach wydostajemy sie do Korgos po
stronie kazachskiej. Wymiana reszty yauanow na tenge, kupno zywnosci i w droge.
Niebawem tez okazuje sie ze w trakcie kontroli elektronicznej znikly dane na
kartach w kamerze i aparacie fotograficznym. To prawdziwy cios bo tam mielismy
wiekszosc materialow z Chin. Coz jedziemy dalej cieszac sie wolnoscia.
Nareszcie wiatr w
zagle. Piekny step. Brak tej chinskiej szpetoty. W sklepie
byl chleb. Budynki juz takie swojskie nie wspominajac o jezyku (w naszych mlodych
czasach w szkolach uczono rosyjskiego). Jeszcze po kilku kilometrach natrafiamy
na szlaban. Dopiero tu jestesmy na dobre w Kazachstanie. Zeby nie bylo zbyt
sielsko musimy sie do 5 dni zameldowac w okreslonym posterunku policji.
Najblizyszy okazal sie o oddalonym o 30 km od granicy Zarkencie. Okazalo sie to
jednak problemem bo nie dali nam na granicy jakiejs dodatkowej pieczatki i albo
wrocimy na granice albo pojedziemy do Almaty. Przypadkowo natrafiamy na
policjanta (byl z naszego rocznika), ktory w czasach ZSRR suzyl w Legnicy.
Dzieki niemu udaje nam sie pokonac wszystkie biurokratyczne bariery. Dzwonia
gdzie trzeba, kseruja, pisza i po nastepnych 4 godzinach mamy okrogla pieczatke
meldunkowa. Tego dnia tylko robimy niezbedne zakupy i w malym zagajniku za
miastem stawiamy namiot (co za ulga znow spac w namiocie). Noc uplywa
spokojnie.
9 05
Przez Koktl pusta stepowa droga
jedziemy do Shonzhy. W Taszkarasu zatrzymujemy sie na jedzenie. Akurat jest tu
jakies spotkanie weteranow wojny ojczyznianej. Dziatki po osiemdziesiatce
obwieszeni medalami krecili sie przed knajpka. Dalej jedziemy od Shozhy. Na
pludni wysokie gory Altaju zamykaly horyzont. Witaly nas z daleka odglosami
burzy. Co chwile blyskawice przecinaly niebo. W Shonzhy robimy zakupy na 3 dni,
wchodzimy na internet i gdy chcielismy juz wyjezdzac nagle zerwal sie silny
wiatr. Wszystko wirowalo w powietrzu a unoszacy sie tu wszedobylski kurz
ograniczyl widocznosc do kilkunastu zaledwie metrow. Nawalnica wisiala w
powietrzu. Na jednym z podworek zauwazamy wiate i od razu tam wchodzimy.
Kobieta z tego domu zparasza nas do srodka. Sytuacja zmienia sie diametralnie.
Trafiamy na nakryty stol. Rodzina obchodzi Dzien Zwyciestwa. Mozemy sie najejsc
do syta i wypic 3 kieliszki ruskiej wodki. Co w takim dniu trudno odmowic.
Oczywiscie opowiadamy o swej wyprawie a sami dowiadujemy sie wiele ciekawych
rzeczy o tutejszym zyciu (byla to rodzina ujgurska). Spimy na werandzie w
tropiku.
Rano opuszczamy Shonzy kierujac sie
wprost na zachod do doliny rzeki Szaryn. Naszym celem jest dotarcie to kanionu,
ktory na przestrzeni 150 km rozcina stepowy plaskowyz opadajacy do gor Altaj.
Sama rzeka wyplywa z tych gor a uchodzi do rzeki Ile. Teren zupelnie pusty,
stepy ograniczone daleko na poludniu i polnocy gorami. Za rzeka Szaryn skrecamy
w gruntowa droge w step. Droga "tarkowa", fatalna do jazdy rowerem.
26 km jedziemy nia na poludnie nim docieramy do kontenera gdzie miesci sie
wejscie do parku narodowego Szaryn. Po drodze spotykamy jednego bikera
podazajacego w przeciwnym kierunku. Po uiszczeniu 600 tenge (ok. 13 zl) na
glowe mozemy jechac dalej. Rangersi dali nam jeszcze 2 ogorki i 5 litrow wody.
Kanion ten to naprawde przepiekne miejsce. Piekno zamarle w skalach rzezbionych
milionami lat przez wode i wiatr. Najlepiej to ilustruja zalaczone zdjecia.
Zjezdzamy bocznym kanionem na dno do rzeki Szaryn i fajnym miejscu rozbijamy
namiot. Bylo tu jeszcze kilka osob.
11 05
Jak fajnie wstac jak spiewaja ptaki,
szumi rzeka, pachnie powietrze. Tak wlasnie bylo w kanionie. Po kapieli w rzece
wycieczka z elementami wspinaczki i kanoningu w odgalezieniach glownego
kanionu. Wieczorem spotykamy po raz pierwszy w Azji 2 Polki: Basie i Danke,
nauczycielki angielskiego pracujace w Almaty.
Opuszczamy to cudowne miejsce.
Troche inna droga wydostajemy sie na plaskowyz. 10 km stepowej wyboistej drogi
a potem asfalt (dziurawy) wsrod bezmiernych stepow. Docieramy do mlutkiego
Kokpeka. Kilka domow i chyba wiecej sklepow. Bylismy glodni bo jedzenie w
kanionie bylo juz mocno dozowane. Tak wiec wszystko uzupelniamy. Spimy na
granicy stepu przy domu Kazachow (pomagamy troche przy noszeniu kamieni na
ogrodzenie). Obserwujemy tez prace przy owcach. Jeden z nich na koniu zaganial
owce. Widac bylo od razu ze w siodle spedzil chyba wiekszosc swojego zycia. Z
podziwem patrzylismy jak powodowal koniem.
Siodlo i caly rzed to domowa robota.
Moze u nas znalazl by sie w muzeum. Tu jednak to jakos wszystko pasuje.
Ochodzimy tez urodziny Eriki, zony Krzyska.
13 05
Beczace owce obok namiotu sa naszym
budzikiem. Wstajemy i na sniadanie idziemy do "znajomego" Kazacha.
Nawet zagal nam na balajajce. Po sutym sniadaniu jedziemy do Shilik. Stad
piszemy te slowa. Pogoda sloneczna. Zobaczymy co bedzie dalej.
13 – 16 05 2013
13 05
W Kazachstanie
w przeciwienstwie do Chin nie ma problemu z rozbijaniem namiotu.Rozbijamy
namiot przy jednym z ostatnich domow Shelek. Ujgur przynosi nam na kolacje
lokalne potrawe (ryz z miesem I placki). Noc spokojna choc pada deszcz.
14 05.
W tym dniu choc
ujechalismy zaledwie dwadziescia kilka kilometrow mielismy wrazen moc.
Deszczowe chmury rano szybko gdzies sie stracily a na niebie zagoscilo slonce.
Jechalismy droga przez szmaragdowy step ograniczony z poludnia poteznym pasmem,
osniezonego Altaju. Trudno oderwac wzrok od tych poteznych szczytow. Szybko tez
docieramy do wioski Karaturyk. W jednym z sklepow kupujemy zywnosc i kawe.
Pytamy oczywiscie o kipiatok (wrzatek). Sprzedawczyni zaprasza nas na zaplecze
domu. Przynosi ciasto I chleb. Wkrotce poznajemy synow I jej meza. Nurik bo tak
nazywal sie jej maz od razu mowi:
“Zostanicie z 2
dni, barana zariezam, szalyki zdielamy, wodku budiem pit.” Potraktowalismy to
jako grzecznosc lecz w chwile potem zjawia sie Aliek, kolega Nurika I powtarza
zaproszenie. Tlumaczy ze ma pusty dom (zajmowal sie tylko wnuczkiem) I mozna u
niego spac. Przypadli nam obaj do serca (byli w podobnym co my wieku).
Zostajemy ale nie po to by pic wodke ale by zobaczyc jak na takiej wsi
kazachskiej sie zyje. Oni byli Ujgurami a u nich goscinnosc to rzecz swieta.
Byli muzulmanami. W czasaach ZSRR suzyli w NRD, w Polsce I na Ukrainie. Akurat
zmarl jeden z starszych mieszkancow wsi I Aliek swoim Moskwiczem (rocznik 1976)
zabral nas na muzulmanski pobrzeb. Jest to o tyle ciekawe, ze czlowieka wklada
sie do grobu bez trumny (tylko zawinietego) nogami w strone Mekki. Potem oklada
sie kamieniami zasypuje grob. Robia to sami ludzie z pogrzebu. W pogrzebach nie
moga brac udzial kobiety (nawet jak umrze kobieta). Poznajemy tu tez
miejscowego imama, ktory objasnia nam niektore zwyczaje. Po pogrzebie ijedziemy
do domu Alieka. Opowiada mnostwo ciekawych rzeczy o tutejszym zyciu co bylo by
jednak tematem na inna opowiesc. Jako radykalny muzulmanin nie pil alkoholu I
nie mogl tez zrozumiec jak tam w Europie kobiety moga cos nakazywac mezczyzna. Przychodzi
jeszcze Nurik I imprezujemy do pozna w nocy. Spimy wiec w jednym z pokoi pod
dachem.
15 05
Aliek proponuje nam wycieczke w pobliskie gory.
Zabieramy jeszcze Omara I jescze jednego starszego faceta. Wszysy miescimy sie
w Moskiwiczu. Owy Moskwicz w Polsce pewno by lezal juz swoje lata na zlomowisku
(w zasadze tam sie nadawal) ale tu ludzie maja inna miare praktycznosci.
Siedzac juz w aucie widzimy jak owy starszy gosc otwarl wodke 0.7, nalal sobie
pelny plastikowy kubek I wypil cala zawartosc duszkiem. Nie zabryzl niczym ani
nie zapil. Zrobilo nam sie zimno na ten widkok. Koniec koncow pojechalismy do
nie odleglych gor. Kilka razy przez potok przejechalismy bez problemu. Na samym
koncu przy probie forsowania juz dosc glebokiej wody zatrzymmalismy sie w
srodku nurtu. Woda wlewala sie do auta. Wszyscy spokojnie wyszli.
|
Aliek tylko
powiedzial aby my poszlismy sobie na spacer w owa doline a oni beda na nasz
czekac. Tak tez robimy. Dolina jest waska I potok a wlasciwie rzeka wypelnia
niemal cala jej szerokosc. Po kilku forsowaniach w brud rzeki w koncu
rezygnujemy bo prad byl dosc silny. Wracamy. Moskiwcz juz stal na suchym
gruncie. Wracamy do domu Alieka. Przybyla tez niania do wnuczka. Starszy gosc
znow nalewal sobie wodki a Omar widzac nasze zdziwione miny rzekl tylko: “eto
wtoraja”. Bylo dopiero poludnie. Zjadamy jeszcze posilek. Aliek przyniosl nam
na droge kilka duzych sloikow z ogorkami I innymi specjalami ale to nawet w
aucie by zajelo duzo miejsca. Musimy odmowic. Wkrotce zegnamy sie jak starzy
przyjaciele I ruszamy w dalsza droge. Po drodze zatrzymujemy sie jeszcze na
obiad a wlasciiwie na przyjecie urodzinowe. Damian obchodzil swoje 56. Na noc
namiot rozbijamy na podworku jednego z gospodarzy w Kulzy.
|
16 05
Juz dosc ruchliwa droga docieramy do pobliskiej
Almaty. Dalej piekne gory na poludniu.
16 - 17 05 2013
Kazachstan - zakończenie
Ostatnie 2 dni w Kazachstanie to pobyt Ałmaty. Jak wcześniej wspominaliśmy
nie posiadaliśmy wiz rosyjskich (wystawiane są tylko nie wcześniej niż 3
miesiące przed planowanym wyjazdem i tylko w kraju zamieszkania) więc musimy w
jakiś sposób przeskoczyć lub ominąć Rosję. Po przeanalizowaniu i
przekalkulowaniu logicznych możliwości decydujemy się na przelot samolotem
bezpośrednio z Ałmaty do Kijowa. Pominiemy w ten sposób Rosję ale również
bezmiar płaskich kazachstańskich stepów oraz wschodnie równiny Ukrainy. Nie
mamy obiekcji gdyż monotonna jazda całymi tygodniami przez równinny teren jakoś
dla nas "górali" nie za bardzo przemawiała. Są ciekawsze rzeczy do
roboty. Nocleg poprzedzający wylot spędzamy niespełna 2 km od lotniska na
jakiejś prywatnej posesji. Była ogrodzona płotem, były kamery, był struż i 2
psy. Mogliśmy się więc spokojnie wyspać.
|
|
|
|
Ostatni dzień pobytu to przejazd na lotnisko i spakowanie rowerów. Tym razem
wszystko odbywa się bardzo spokojnie. Lotnisko jest małe ale kameralne. Odprawa
sprawna a linie Air Astana zasługują tylko na słowa uznania pod każdym
względem. Nasz bagaż zamknął się w 20 kg (rower + osprzęt) oraz 7,5 kg bagażu
podręcznego (śpiwór i inne graty). W końcu też późnym popołudniem odrywamy się
od kazachskiej ziemi by w kilka godzin przemieścić się ok. 4000 km na zachód.
Jaki więć był ten Kazachstan?
|
|
|
|
Choć byliliśmy tu zaledwie 10 dniu kraj ten zaskoczył nas niemal pod każdym
względem. Byliśmy chyba w najciekawszych rejonach kraju. Niebosiężne góry,
zielone stepy, kaniony, jeziora, rzeki. Brak ogrodzeń, płotków (tak jak to jest
w innych krajach), step jest dla wszystkich. Najważniejsze to bardzo otwarci,
przjażnie nastawieni Ujgurzy i Kazachowie. Dobre jedzenie i piękne kobiety.
Gorsze może drogi ale dla nas nie miało to większego znaczenia. W naszej
pamięci Kazachstan pozostanie na pewno jako najbardziej przyjazny kraj w Azji.
|
|
|
7 - 20 05 2013
Ukraina - witaj
Europo
Nareszcie w
Europie. Zapadał zmierzch gdy opuściliśmy samolot i sympatyczną załogę Air
Astana. Po załatwieniu formalności granicznych w niemal pustej sali przylotów
poskładaliśmy nasze rowery. Było już bardzo późno a na dworze rozszalał się
wiatr. W przytulnym kącie sali układamy się do snu by o świcie zerwać się w
drogę. Lotnisko znajduje się w Borispolu 30 km na wschód od Kijowa.
210 km, 198 km,
160 km. W tych trzech etapach zamkliśmy zachodnią Ukrainę. Śmigaliśmy szybko za
uciekającym słońcem po równej jak stół drodze. Teren dla nas nieciekawy ale
bliskość domu dodaje nam sił. Pierwszy nocleg spędzamy w pięknym miejscu w
lesie za Żytomirem. Strasznie kąsały komary ale to szczegół. Dalej przez Riwne.
W jednej ze wsi zaproszono nas na wesele, które akurat odbywało się w plenerze.
Odmówiliśmy udziału ale nie weselnych łakoci. Za Nowogradem Wołyńskim
wjechaliśmy też na Wołyń i w dawne granice Rzeczypospolitej. Niemal każdy z
spotkanych ludzi posiadał jakieś polskie pokrewieństwo.
Drugi nocleg
wypadł na prywatnej posesji za Riwnym. Dalej przez Łuck i Władymir Wołyński do
Ustiług na granicy z Polską. Tu czekała nas największa
"niespodzianka". Tuż przed granicą weszliśmy do sklepu żeby pozbyć
się reszty hrywien. Dwie panie ekspedientki zainteresowane naszym bagażem
wyszły przed sklep szczerze zaniepokojone o naszą formę. Pytały troskliwie czy
nie dać nam jejść.
Granica był tuż. Okazuje się jednak, że to
przejście samochodowe więc rowerami nas tu nie przepuszczą. Możemy jednak
przejechać z rowerami jako pasażerowie jakiegoś samochodu. Jeden Ukrainiec
spotkany przy sklepie z busem miał dużo wolnego miejsca i za kilka dolców
zgadza się nas przewieź przez most na Bugu. Zajmuje to około 4 godzina ale
warto było. JESTEŚMY W POLSCE..
dziekuje za kartke kuzynie z Nowej Zelandi jozek
AntwortenLöschen